wtorek, 27 stycznia 2009

Weekendowe przypadki

To był felerny weekend...szaro, buro, mokro, a na dodatek mgła. Aż się nie chce wyglądać przez okno. Z utęsknieniem wyczekiwałam końca tej mordowni. Z tego co wychwyciłam to nie tylko ja miałam podobny nastrój. Na kogo nie popatrzysz i kogo nie posłuchasz - to samo. Jacyś tacy spięci, nadęci, wygięci, zachrypnięci. Tylko jeden osobnik ma siłę, żeby wołać :" Chcieć wiosny!". Tyle, że niestety nie żyjemy w świecie, który spełnia nasze zachcianki:P. Ale co do wiosny, to sama się już nie mogę doczekać: ciepło, zielono, pachnąco....mmmm:)
Żeby się tu zbytnio nie rozpływać nad wiosną, a właściwie jej brakiem opowiem coś co się właśnie w weekend przydarzyło mojej mamie. Ona miała powód do złego samopoczucia, ale nie skorzystała:).

Wczoraj wieczorem, dzwoni tel:
Mama: - Cześć, wiesz co się stało?? - Kiedy w ten sposób zaczyna rozmowę, to przeważnie nie wróży nic dobrego, a jednak głosu smutnego nie miała.)
Ja :- Co się stało???
M: - Spadłam ze schodów - Oznajmiła radosnym tonem
J: - Z czego spadłaś? Jak? Gdzie???!!
M: - Wyszłam z domu, nie zapaliłam światła na klatce i zahaczyłam obcasem o spodnie.
J: - Jak to zahaczyłaś ?? Coś Ci się stało??? Spadłaś z całej długości??!!!
M: - Tak, ale jakoś tak dobrze upadłam, bo tylko wargę sobie rozcięłam i nos uszkodziłam.
J: - Jezu mamo! Jak to dobrze upadłaś??? Nic sobie nie złamałaś, nie potłukłaś się??
M: - Niee. Najważniejsze, że okulary się nie połamały. Spadły mi z nosa, ale są całe:)

Tak...faktycznie, najważniejsze w tym wszystkim okulary, nie ma co, podejście oryginalne.

To chyba rodzinne bo moja babcia miała podobną akcję jakiś miesiąc temu. Niosła zupę w torbie. Przechodziła przez przejście dla pieszych, poślizgnęła się...i na co upadła?? Na twarz . Bo przecież ręce były zajęte, zupę trzeba było ratować. Oczywiście zupy nie odratowano, za to babcia jak ją zobaczyłam wyglądała jakby wróciła z poligonu. Twarz umorusana, policzek zdarty, okulary na bakier ( bo te niestety nie miały tyle szczęścia, co okulary mojej mamy), a na czole guz gigant. I co babcia mówi po przekroczeniu progu?? - Cholera jasna , zupa się wylała.


6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Wszystko wydaje się bardzo znajome.Tak jak bym to już słyszała. Ludzię mówią że pewnę cechy się dziedziczy. O matko ja jestem z tego samego klanu :)

Sayuri pisze...

To ucz się na błędach innych i pamiętaj: w podobnych przypadkach przede wszystkim trzeba ratować twarz!:)

Kidd pisze...

Stiffler skakał hopkę .... jak już robił no foota - wiedział ze nie da rady wylądować ... ale bike'a nie puścił .... kompresyjne pęknięcie kręgu piersiowego i pół roku w gorsecie .... ale rower cały ... każdy ma swoje priorytety :)

Sayuri pisze...

niestety:)

Ada pisze...

Ahh cała babcia Marta. I cała Ula. Niby to nie powinno być śmieszne - ale było...o zgrozo- czarny humor.

Pawel pisze...

Świetne, choć przerażające. Za zupę nie dałbym sobie zmasakrować twarzy. Choć kiedyś dałem. Wprawdzie nie za zupę a za wino. I nie twarz a biodro ale zawsze;)