sobota, 14 lutego 2009

Friends are angels who lift us to our feet when our wings have trouble remembering how to fly

Mam trochę zaległości, ale tydzień ten był zwalający z nóg i czasu na poszukiwania weny nie starczyło. Zacznę od środka...Moim życiem w ostatnim tygodniu rządziło zmęczenie, które regularnie usiłowałam zdusić pijąc kawę za kawą. Moje dłonie przeszły chrzest bojowy, ale teraz dochodzą do siebie. Mój mózg czuje się niedoceniony i znudzony oraz spragniony wyzwania. Takie odczucia towarzyszą mi po rozpoczęciu pracy. Podsumowując : za mało cukru w cukrze.

Dziś jest dzień walenia tynków. Wyszłam z domu obawiając się, że zaleje mnie fala czerwonych serc bijących z każdej witryny sklepowej. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Czasem dostrzegałam jakieś akcenty walenia tynków, ale nic traumatycznego. Do czasu. Musiałam odwiedzić najsławniejsze centrum handlowe w Olsztyn city i tam się zaczęło. Tłumy ludzi, a w zasadzie sparowanych ludzi, bo to przecież nie święto singli. Wszystko by było ok, gdyby nie wszędzie wymieniające płyny ustrojowe przy pomocy aparatów gębowych pary. Odbywała się tam nawet jakaś impreza, którą zarządzał wodzirej. Nie wiem o co chodziło, ale na samym środku sceny również odchodziło zbiorowe ślinienie. ....Jakoś tak mało apetycznie.

Śnił mi się dziś ktoś, kto ponoć czyta tego bloga choć się nie ujawnia ( a może raz się prawie ujawnił, jeśli moje podejrzenia są słuszne). W tym śnie nastąpiło spotkanie po latach i "pojednanie". Dziwne...bo nie wiem skąd mi się to wzięło...tym bardziej dziwne, bo na nic takiego nie liczę i nie sądzę by nastąpiło. Cóż życie mnie nauczyło, że jedni ludzie przychodzą, a inni odchodzą. I bez względu na to czy to znajomy czy najlepszy przyjaciel, odejść może szybko i niespodziewanie. Nikt nie pyta wtedy czy Ci się to podoba czy nie, czy będziesz tęsknić czy nie będziesz. Brutalne utraty ważnych osób to normalka.
Zastanawiałam się ostatnio jak to jest, że spotykamy na naszej drodze ludzi, którzy w jakiś sposób odciskają w naszym życiu ślad. Jedni nas czegoś uczą, inni budzą w nas cechy o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, jeszcze inni krytykują i ranią itd. Tylko dlaczego wiele takich przyjaźni musi mieć swój koniec? Mam wrażenie, że wszystko jest tak ukartowane, że pewni ludzie pojawiają się po to by spełnić swoją misję i odejść. Różnie to się kończy...czasem najlepszą przyjaźń zatruwa uczucie, tylko po to by za chwilę wszystko runęło. Takie sytuacje są najbardziej bolesne bo traci się przede wszystkim przyjaciela...
Już kiedyś pisałam coś o rozpadających się znajomościach...i wiem, że trzeba się z tym pogodzić. Niektórzy ludzie nauczyli się nie przywiązywać do innych. Inni starają się stawiać granice i podchodzić z dystansem. Jeszcze inni oddają się całkowicie przyjaźni i nie baczą na możliwe konsekwencje. Nie będę się już bardziej rozpruwać na ten temat bo napiszę za dużo, albo co gorsza ktoś uśnie w połowie czytania. Na koniec, powiem tylko, że prawdziwe jest przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. Tylko wtedy wiemy kim jest osoba, którą zaszczycamy mianem przyjaciela.
SONG

Pozdrowienia dla Ani, Agnieszki, Anety, Any, Ady, R, Maćka, Darka, B.G, Daniela, Pawła i dla B z miasta na S.

2 komentarze:

Ada pisze...

A no rzeczywiście ! Wczoraj był dzień św. Cyryla i Walentego- patrona chorych umysłowo i epileoptyków. Wesołego haloparidola.

A ja jakoś go zniosłam, co prawda nie udało mi się ukryć przed tym tak zupełnie ale:D nie widziałam masowego ślinienia- tak btw to wyrazy współczucia Karolciu.

Pawel pisze...

Właściwie to bycie zakochanym ma wiele wspólnego z choroba umysłową...

Ludzie przychodzą i odchodzę. I cholera - wcale mi się to nie podoba. I się nie zgadzam i protestuję. Chociaż niczego zmienić nie mogę.

A praca, jak praca. Nie tam nam szukać adrenaliny. No chyba, że znajdziesz pracę kaskaderki XD