czwartek, 10 września 2009

Dziwny jest ten świat...

Odkąd mieszkam na wsi, czuję się jakbym nałożyła okulary powiększające. Tutaj wszystko się bardziej widoczne, znajome, nie to co w mieście gdzie każdy pilnuje swojego cienia. Na wsi można zapomnieć o prywatność, na początku nikogo nie znaliśmy, ale nas znali wszyscy. Jeśli jest się "nowym" to jednocześnie jest się na świeczniku. Najfajniejsze są miejscowe plotki, które mówią o tym kim są nowi mieszkańcy, czym się zajmują itp. Ludzie tworzą je bacznie obserwując nowo przybyłych. Na przykład, R został elektrykiem, bo chodził z torbą na ramieniu:). Nikomu nie przyszło do głowy, że to laptop, a nie torba na narzędzia elektryka:). Ja z kolei zostałam ekspertem od zwierząt. Pytano mnie np. gdzie można kupić pekińczyka, nie wiem tylko skąd mogłabym to wiedzieć:) Po pewnym czasie wszystkim trzeba mówić dzień dobry, bo choć nie znasz danej osoby, to ta osoba na pewno zna Ciebie i oczekuje przywitania. I tu jest problem, bo nie sposób zapamiętać od razu tylu nowych twarzy. Najbardziej rozsławił nas we wsi Baku, który swojego czasu kuśtykał po chodnikach z niebieskim bandażem. Tak też, najpierw pytano: "co się stało temu biednemu pieskowi?", a teraz: "O, już piesek zdrowy!". Chcąc nie chcąc nie mogliśmy zostać niewidzialni.
Jednakże są i ciemne strony mieszkania na wsi.W wyostrzonych, jaskrawych barwach widzi się biedę, patologię i głupotę co niektórych. I niestety zaczynasz czuć się odpowiedzialny za to co widzisz i już nie potrafisz o tym zapomnieć. Więc pomagasz...Fajnie jest widzieć uśmiech na twarzy dzieci, którym podaruje się jakiś drobiazg, czy też po prostu zrobi kanapkę z dżemem. Fajnie gdy możesz komuś pomóc, bądź coś poradzić. Ale niestety na pewne rzeczy nie ma się wpływu. Widać alkoholizm, widać maluchy, które same o siebie dbają i przesiadują całe dnie na podwórku, bo rodzice piją. Widać Domy Dziecka wyciągające swoje szpony po nowe ofiary.Widać też głupotę osób "wysoko postawionych", które akurat szukają dziury tam gdzie jej nie ma, i grożą odebraniem dzieci ludziom, którzy na ile im ich status materialny pozwala, wywiązują się z obowiązków rodzicielskich, jednakże nie zawsze wszystkiego dopilnują, co absolutnie nie jest powodem do odbierania im dzieci, a tylko potrzebą wsparcia. Dzieci z rodzin patologicznych mają najgorzej, bo ani tam ani w Domu Dziecka nie będzie im dobrze. Nawet gdy ktoś z rodziny najczęściej dziadkowie, czy wujkowie - oczywiście niepijący chcą zaopiekować się dzieckiem, nie dostają pozwolenia, bo np. w domu nie ma warunków. Zastanawia mnie tylko czy w Domu Dziecka są warunki, bo z tego co widziałam będąc wolontariuszką, to jest to przechowalnia niekochanych dzieci, którymi nikt specjalnie się nie zajmuje i nie przytula. Moim zdaniem umieszczenie dziecka w takiej placówce powinno być ostatecznością. Czy nie lepiej pomóc dziadkowi stworzyć te "wymogowe" warunki dla dziecka i umieścić je przy nim???
Buntuję się na to co widzę i walczę tam gdzie mogę, ale żeby coś mogło się zmienić, potrzeba zmian od środka...i wielu ludzi, którzy w końcu otworzą oczy na rzeczy, które pozornie są niewidzialne.

2 komentarze:

Ada pisze...

W Polsce nie wiadomo od czego zaczynać...jest tyle rzeczy do zrobienia. Jak na razie trzeba mieć nadzieję, że jak najszybciej będzie się polepszało...właściwie to wszystko.

A wstępniak o wsi. Piękny :D "Wsi szczęśliwa, wsi wesoła" Jak to pisał Kochanowski, którego to uczestnictwo na maturach przewidziałam :P

Pozdrawiam Elektryka i Speca od Spraw Zwierzęcych.

Anonimowy pisze...

Masz rację przypomina to walkę z wiatrakami. Naprawdę trzeba wytrwałości w takim działaniu i dużega samozaparcia (przepraszam za dwuznaczne znaczenie słowa). Czasami masz ochotę z krzykiem uciec od tego co nas otacza, zaszyć się gdzieś na koniec świata by nie widzieć i nie cierpieć. Trzeba by tylko się zastanowić które miejsce wybrac bo zdaje sie bezmiar biedy i tego o czym piszesz jest ogromny.